Kolejna część Rezidenta to nic innego jak odgrzewane kotlety. Autorom widać nie starczyło pomysłów więc musieli sięgnąć po stare zaczerpnięte z poprzednich części. Ta część nie wnosi nic nowego do serii. Poza tym że zombie wróciły w większej liczbie a wirus tajemniczym sposobem uniknął trafienia głowicą jądrową i wymknął się poza Recoon Cyty. Ponieważ twórcy filmu dostali do ręki nowoczesne urządzenie zwane kamerą cyfrową która może pokazać większą głębię kolorów postanowili przed nami odkryć większą głębię ... żółci. Bowiem cała akcja kolejnej części dzieje się na pustyni. Nie wiem o co chodzi z tą modą na pustynne klimaty ale to jest już przesada. Co film to albo beton pokazują albo pustynie. Po kuta w takim razie kolorowa kamera. Całość tej produkcji pozostawia wiele do życzenia. Zamiast pokazać nam co się stało bezpośrednio po ucieczce Alice twórcy tylko wciskają nam bajeczkę o świecie opanowanym przez wirusa i pokazują grupę niedobitków. Nie wyjaśniono nam jak ludzie przegrali starcie z zombie skoro mieli armie a armie miały napalm i bomby kasetowe i czołgi i rakiety i inne zabawki. Poza tym nagle okazało się że zombie mogą przetrwać całe dekady wbrew temu co twierdził komputer w pierwszej części że wirus ożywia zwłoki na 48 godzin. Zamiast tego okazuje się że grypa cywilów prowadzona przez dwójke komandosów i super kobietę jest skuteczniejsza niż połączone armie świata natomiast wirus jest tylko pretekstem żeby pokazać .. w symie to samo co poprzednio. Film stracił na tajemniczości fabuły. Wszystko jest klarowne od początku. Muzyka jest dobra trzyma klimat. Akcja wartka czym widać twórcy usiłowali pokryć brak koncepcji. Aktorsko jest znośnie. Dobrym motywem jest przystosowanie natury do nowego porządku. Sceny grozy faktycznie potrafią człowiekiem wstrząsnąć to jednak zdecydowanie zbyt mało by utrzymać poziom poprzednich części.